Biznes w skali mikro, biznes w skali makro.
Zbliżające się wybory prezydenckie kipią obietnicami, aż miło. Wszystkie one nie mają żadnej wartości, gdyż władza Prezydenta Rzeczypospolitej ogranicza się do obrony i, nieco, dyplomacji. Zwłaszcza w zakresie ekonomii, polityki gospodarczej i społecznej, nie może nic. Jedyne, co może, to wnieść do Sejmu inicjatywę ustawodawczą. Bo to Sejm ma realną władzę. Ale do tego trzeba mieć profesjonalny think tank i ochotę na polityczne starcia. Żaden prezydent w naszym kraju nie miał ani jednego, ani drugiego.
A szkoda. Bo to gospodarka decyduje o skali naszego bogactwa i możliwości zaspokajania potrzeb obywateli. Każdemu, nawet najmniejszemu przedsiębiorcy powinno zależeć, by otoczenie biznesowe było w jak najlepszej kondycji. Bo im kondycja otoczenia (innych firm, sprawności eksportu, efektywności administracji, itd., itp.) lepsze, tym lepsze są warunki pracy wszystkich podmiotów gospodarczych. Także Twojego i mojego, szanowny czytelniku.
Ale to my, obywatele i przedsiębiorcy, mamy – paradoksalnie – większy wpływ niż Pan prezydent (ktokolwiek by nim był) na kondycję naszej gospodarki.
JAK?
Za pomocą racjonalnych decyzji gospodarczych chociażby. Coś sprzedajemy i coś kupujemy. Codziennie. Bo jeśli nawet jesteś zwykłym pracownikiem z miesięczną pensją, to:
– bezpośrednio – sprzedajesz swoją pracę,
– pośrednio – sprzedajesz produkt swojej firmy (cokolwiek by to nie było).
Robimy duży błąd, gdy oddzielamy obie role, producenta i konsumenta. W ten sposób zaczynamy stosować filozofię Kalego (Niewtajemniczonym przypomnę ten wątek z „Pustyni i w puszczy”: Dobry uczynek, to, gdy Kali komuś ukraść krowę. Zły uczynek, to, gdy ktoś Kalemu ukraść krowę).
Gospodarka to układ naczyń połączonych, w którym każda Twoja decyzja (np. zakup jogurtu za 2 zł.) ma wpływ na inne osoby i firmy, po czym wraca do Ciebie, jako echo, ale i konsekwencja Twojej (tak! tak!) pierwotnej decyzji. Przykład znajdziesz pod koniec tego tekstu, szanowny czytelniku.
Ale bez głębokiej filozofii i szczegółowych analiz proponuję następujące –poniżej – podejście. Ono kosztuje niewiele, a może i nic. A może mieć dramatyczny wpływ na stan gospodarki.
Jeżeli ktoś nie wierzy, niech sięgnie do źródeł i poczyta np. o rozwoju amerykańskiego przemysłu samochodowego w XX wieku („buy american”). Albo o rozwoju gospodarek krajów skandynawskich w latach 1960-2000 (jak to było, że kraje o bardzo wysokim kosztów produkcji, miały doskonały zbyt na swoje produkty; a tak właśnie było, głównie z powodu patriotyzmu gospodarczego).
Więc jakie to podejście? Otóż:
- Kupuj POLSKIE z Polski.
Przykłady:
– jabłka polskie (drzewka polskie, ziemia polska, produkcja w Polsce, dochody w Polsce, podatki w Polsce,
– meble wielu polskich firm ( surowiec- drewno z Polski, płyty wykonane w Polsce, produkcje, dochody i podatki w Polsce).
Przykłady można mnożyć (produkty mleczne, słodycze, art. biurowe, itd. itp.).
Możemy kupić jabłka z Hiszpanii, Izraela czy Argentyny, tylko, po co?
- Kupuj zagraniczne wyprodukowane w Polsce.
Przykład: sprzęt AGD.
Fabryki mają zagranicznych właścicieli: Samsung, Bosch, Electrolux, itd. To koncerny zagraniczne, to prawda. Ale fabryki mają w Polsce. Zatrudniają polskich pracowników. Płacą im pensje i w Polsce płacą podatki.
Co prawda część zysków jest „eksportowana”, ale to, co zostaje, to i tak sporo. Po co więc kupować sprzęt produkowany np. w Chinach?
- Kupuj zagraniczne, ale wyprodukowane w Unii Europejskiej.
Przykład: wino.
W Polsce produkcja jest w skali mikro. Kupujmy, więc wina z Włoch czy Hiszpanii. Dobrobyt innych krajów Unii pomaga także Polsce, gdyż jesteśmy odbiorcą netto funduszy unijnych i im większy GNP w krajach Unii, tym większe fundusze mogą finansować wszelkie projekty w naszym kraju.
Dobre wina ma Chile czy Australia, to prawda. Ale nasze korzyści z picia ich wina – poza smakowymi – są żadne. A czy Tempranillo czy Nero d`Avola są gorsze niż Malbec czy Shiraz?
- Dopiero wtedy, gdy nie ma żadnej innej alternatyw, kupujmy sobie produkty, nie zważając na punkty 1 -3.
Przykład: banany.
Lepiej kupować polskie owoce, ale banan zjedzony od czasu do czasu nam nie zaszkodzi. Mimo że wyprodukowany w Ekwadorze, a nie np. w Holandii, albo pod Sandomierzem J.
Kwiaty kupujemy ukochanym też nie codziennie, raczej. Fakt, że róże są na 99% z Kenii, może, ale nie musi dramatyzować naszych wyborów. Choć polskie kwiaty polne też są piękne.
Kod kreskowy zaczynający się, na 590 (czyli Polska) powinien być koniecznym elementem oględzin etykiet i opakowań.
Ale pamiętajmy, że np. hurtowy importer towarów z Chin, który w Polsce je tylko konfekcjonuje, również oznacza je kodem 590….
Oczywiście szanuję argument wielu, którzy mówią: „dla mnie kryterium jest cena, a nie kraj pochodzenia”. Wiem, że przeciętny Polak jest daleki od poziomu dochodowego przeciętnego Belga czy Austriaka.
Ale każdy z nas pełni jednocześnie wiele ról. Pamiętajmy o tym.
Kupujesz (być może to, co tańsze), ale jednocześnie gdzieś pracujesz, coś produkujesz lub oferujesz i chciałbyś, by ktoś to kupił. A żeby ktoś to kupił, to ten ktoś musi mieć dochody, np. polski rolnik produkujący pomidory, chciałby, by robotnik produkujący auta Fiata w Bielsku, kupił jego pomidory, a nie te z Hiszpanii. Może te z Hiszpanii są o 30 groszy tańsze, ale jeśli polski rolnik nie sprzeda swoich pomidorów, to nie kupi sobie auta.
Tę historię możemy dokładnie odwrócić. Jeśli rolnik, który potrzebuje auto, nie kupi Fiata z Bielska, to robotnik z fabryki aut już będzie bezrobotny i nie kupi polskich pomidorów, tylko te najtańsze, z Hiszpanii.
A każda transakcja to także dochody skarbu państwa (Polskiego!)z powodu VAT i wielu podatków pośrednich. Jeśli jest ich mniej, to mamy mniej pieniędzy na ochronę zdrowia, szkolnictwo, itd. Ot, taka inteligencja finansowa w skali makro.
To jak naprawdę chcemy, żeby było?
Ireneusz Trąbiński
kontakt@fingroup.com.pl.