O związkach filozofii i finansów.
Któż z nas nie słyszał o Platonie i Arystotelesie?
Każdy słyszał te imiona. Prawie każdy kojarzy, że to sławni ludzie czasów starożytnych. Duża większość pewnie wie, że to wielcy greccy filozofowie.
Platon? Może część z nas wie coś o platońskim idealizmie, jego idei dobra. Może ktoś słyszał o jaskini i cieniach (VII księga Dialogów).
Arystoteles? Co o nim wiemy? Że był mistrzem uniwersalnym, bo zajmował się filozofią, logiką, prawem, astronomią , fizyką a nawet biologią. Że stworzył system filozoficzny, który wykorzystał Kościół Katolicki, którego pochodna filozofii Arystotelesa, tomizm, jest do dziś jego oficjalną filozofią.
Oczywiście wszyscy wiemy, że i Platon i Arystoteles „wielkimi ludźmi byli”.
Ale kto z nas wie, że Platon propagował rasizm i totalizm? Że był obrońcą niewolnictwa, dzieciobójstwa (czystość rasy) i militaryzmu? Kto wie, że Arystoteles głosił, że Grecy i inne ludy są nierówni z natury. I że wojny z „barbarzyńcami” są usprawiedliwione z powodów rasowych właśnie?
Taką wiedzę posiadają pewnie tylko zawodowi filozofowie i wielcy miłośnicy tej nauki.
Bo właściwie dlaczego mielibyśmy takie informacje znać i pamiętać? Bo właściwie to po co nam filozofia? Miliony (a może i miliardy) ludzi nie zajmują się filozofią i żyją, czasem nawet bardzo dobrze :).
Czy nie tak myśli wielu z nas?
Choć filozofia jest niewątpliwie „królową nauk”, bo – w ostatecznym rachunku – to od niej zależy, jacy jesteśmy, po co żyjemy i w jakich standardach rzeczywistości funkcjonujemy, ale zostawmy filozofię rachunkowi sumienia każdemu z nas z osobna.
Zajmijmy się inteligencją finansową. Bo – w przeciwieństwie do filozofii – jej brak boleśnie odbija się na codziennym życiu każdego z nas, od strony bardzo praktycznej i materialnej.
A tymczasem podobieństwa pomiędzy przeciętną wiedzą znakomitej większości z nas na temat filozofii i ekonomii/finansów aż rzucają się w oczy.
Jaka jest przeciętna wiedza „zwykłego” obywatela, a zwłaszcza „zwykłego” przedsiębiorcy w obszarze, który wpływa nań codziennie. W czasie zakupów, w trakcie planowania wakacji, przy decyzjach biznesowych. Wszędzie! Wiele razy dziennie!
Ludzie mają wynagrodzenia i inne dochody, mają też wydatki, tj. koszty. Nie mają natomiast żadnej strategii optymalizacji tych działań. Albo korzystają z obiegowych informacji czy doświadczeń starszych pokoleń. Najczęściej z gruntu fałszywych. A kontakt raz w roku z Urzędem Skarbowym traktują jako biurokratyczny dopust, a nie okazję do przemyśleń swoich koncepcji dochodowych.
Kiedy mają własną działalność gospodarczą stykają się z urzędem skarbowym częściej, bo raz w miesiącu. Spychają odpowiedzialność na przypadkowo spotkanego i wynajętego księgowego, żeby mieć święty spokój.
Oczywiście każdy słyszał i zna takie pojęcia jak obroty, przychody, zyski, koszty, itp. Ale jakby zastanowić się, jaka jest różnica między przychodem i dochodem albo upustem i rabatem, to już może być problem. Nie mówiąc już o takich pojęciach jak marża, rentowność czy EBIDTA.
Zupełnie jak z Platonem i Arystotelesem! Coś słyszeliśmy, niby coś wiemy. Ale co wiemy naprawdę, jaką wiedzę możemy wykorzystać i co z tego wynika, to już raczej nie. To za trudna robota :).
A tymczasem znajomość finansów gospodarstwa domowego, a tym bardziej finansów firmy – gdy jesteśmy przedsiębiorcami – jest koniecznością życiową każdego z nas! Znajomość, a jeszcze bardziej rozumienie ich. To jest właśnie inteligencja finansowa!
I nie trzeba do tego kilku lat na wyższej uczelni, nie trzeba spędzać wielu tygodni na kursach czy czytać opasłe i dosyć nudne książki.
Wystarczą dwa elementy: – zrozumienie, że trzeba i warto, – wzniesienie się ponad obiegowe prawdy i mrukliwego księgowego. W ten sposób i mądrość finansowa i dochody będą rosły równolegle.
Zamiast poruszać się w ramach narzucanych standardowych, obiegowych reguł, zacznij je tworzyć dla siebie.
Jak napisał w jednej ze swoich książek znakomity finansista i mój biznesowy partner, Jarek Tuczko: „Inteligencja finansowa to sposób myślenia i działania, który pozwala na prawidłowe zarządzanie pieniędzmi, i ich pomnażanie, co prowadzi do stanu, który można – w skrócie – nazwać bycie zamożnym lub bogatym.”
Tylko trzeba chcieć wiedzieć więcej niż wiemy o Platonie i o Arystotelesie :).
PS 1: A propos filozofii jeszcze, to zauważam renesans popularności dwóch myślicieli z przeszłości. Często słyszę, że ktoś przeczytał „Księcia” Machiavellego. Albo, że inny ktoś jest zafascynowany „Sztuką Wojny” Sun Tzu.
I także dlatego rosną nam nowe pokolenia przekonane, że życie, biznes, relacje międzyludzkie to gra zerojedynkowa. Czyli, żeby ktoś mógł wygrać, ktoś musi przegrać. A reguła „win-win” jest, albo nieznana, albo traktowana z góry, jako zabawa mięczaków.
No bo czy ktoś słyszał, co myśli o życiu i ludziach taki filozof, jak Montaigne? Kto czytał jego „Próby”?
A choć to człowiek – na dodatek Francuz 🙂 – z XVI w, to raczej jego idee pozytywnego myślenia powinny raczej zapładniać intelekty z XXI wieku. Jeżeli nie chcemy się w końcu pozabijać.
Jeśli ktoś nie ma zdrowia do archaicznego języka oryginału, to polecam fenomenalną książkę Józefa Hena, pt. „Ja, Michał z Montaigne…”; Wyd. W.A.B.,2009. Wierzę bardzo, że dzięki Montaigne`owi ludzie mogą być trochę lepsi.
PS 2: A propos finansów jeszcze. Filozofię warto znać dla siebie, swojego wnętrza i duchowości. Finanse – te nowoczesne i profesjonalne – trzeba rozumieć (bardziej nawet niż znać), bo one zdecydują o Twoim poziomie zamożności, także satysfakcji Twojej rodziny.
I pozwolą Ci kupić więcej książek o filozofii 🙂